wtorek, 10 grudnia 2013

Są takie dni

Są takie dni, kiedy dojście z przystanku do pracy jest prawie niewykonalnym zadaniem. I wykonujesz je tylko dlatego, że nie masz innego wyjścia.

Są takie dni, kiedy zamiast tego najlepiej byłoby schować się pod kołdrą i przytulić do pluszowego misia, który jest w tym dniu jedynym pożądanym towarzystwem. A jeszcze lepiej kupić litr wódki i wypić ją z misiem, a potem czuć się jeszcze żałośniej ze świadomością, że omijający kolejki (które za niego pijesz) całkowicie trzeźwy miś słucha twojego biadolenia.

Są takie dni, kiedy jedynym osiągnięciem byłoby włączenie piosenki innej niż ta zapętlona, obojętnie zresztą jaka. Byle smutna oczywiście.

Są takie dni, kiedy najsmutniejsze piosenki wydają ci się zbyt optymistyczne.

...

Są takie dni, kiedy mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę, zabrać trzy koszulki i uciec na wieś, gdzie mogłabym uczyć dzieci polskiego, jak ta babka u Orzeszkowej, i udawać, że to jest absolutny sens mojego życia.

Taki dzień jeszcze pół roku temu doprowadziłby mnie do skraju histerii, dzisiaj jest mi tylko przeraźliwie smutno. 

Aż smutno.

piątek, 22 listopada 2013

Dzisiaj w mej głowie zabili mi Kennedy'ego, jest 23 listopad

Jest dwudziesty drugi, mówiąc ściśle, a w niedzielę mamy z M. rocznicę ślubu. Nawet nie mogę powiedzieć, że zleciało jakoś szybko, no dobra, zleciały ostatnie trzy miesiące, mniej więcej od sierpnia.

No w każdym razie jedziemy jutro na dwie noce do hotelu położonego w malowniczym dolnośląskim miasteczku o nazwie Ziębice. Co oznacza: my, wino, pewnie deszcz, zapewne zimno jak... wiadomo jak, piwo, brak internetu, spokój, cisza oraz może lekka doza szeroko pojętego rocznicowego romantyzmu :D Taki przynajmniej jest plan. A że z planami nigdy nic nie wiadomo, to zobaczymy jak to będzie w praktyce.


***


Nigdy chyba jeszcze w całym moim żywocie nie czułam się tak ostatecznie dookreślonym człowiekiem, jak czuję się od kilku dni. Cholernie dobrze mi jest z tą świadomością. I muszę coś zrobić, bo czasem niekontrolowanie śpiewam piosenki na głos na ulicy, a potem się dziwnie czuję, jak ktoś za długo na mnie patrzy.


sobota, 26 października 2013

Dziś o 4.30 zrobiłam sie nagle bardzo pobożna...

no bo łojezusiczku i najświętsza panienko, co mi się śniło!

Śniło mi się, że miałam zespół. I byłam wokalistką. Zespół co prawda grał kawałki pewnej punkowej kapeli, której reklamować mimo wszystko nie będę, i nazywał się tak samo jak ona, ale jednak był to mój zespół i ja byłam jego wokalistką. I mieliśmy zagrać na jakimś festiwalu w Poznaniu, takim chyba na skalę Woodstocku. I nic to, że festiwal odbywał się na osiedlu zwanym Manhattanem, między blokami. Nie mam pojęcia, czy w Poznaniu mają takie osiedle, muszę to sprawdzić. No i pojechałam tam z rodzicami i spaliśmy w jakimś bloku, w klatce chyba nr 11, ale oczywiście nie zapamiętałam adresu. I (również oczywiście) nie zapamiętawszy adresu, wyszłam w środku nocy nie wiadomo po co. I się zgubiłam, a jakże. I kiedy zaczęłam krążyć po klatkach, szukając drogi powrotnej, natknęłam się na dziwnego kolesia, który zaczął za mną iść... a kiedy już miałam przed nim uciekać, okazało się, że ma coś z ręką i chce tylko, żebym mu poprawiła bandaż.

A potem siedziałam z nim gdzieś na jakimś krawężniku. I rozmawiałam z nim o mojej rodzinie, z którą niby ten zespół mam. A do tej rodziny, poza moim prawdziwym rodzeństwem, należeli dwaj przyrodni bracia, wyjęci prosto z kadru jednego polskiego serialu (ale nie powiem kto to i z jakiego serialu, bo wstyd pisać publicznie* :D).

A później jakimś cudem jechałam z tym dziwnym osobnikiem autobusem do J. i spotkaliśmy moją byłą dobrą koleżankę, która popukała się w czoło, że chcemy na tym festiwalu wystąpić. I w scenie finałowej wyobrażam sobie siebie na tej scenie, śpiewającą piosenkę i umieram ze strachu przed kompromitacją i kiedy już wszelkie drogi ucieczki (wrobienie kalekiego osobnika w wokal, na ten przykład) się rozmywają... wreszcie się budzę. I bite pięć kolejnych minut zajmuje mi upewnienie się, że patrzę w ciemności w lustro na drzwiach naszej szafy, w naszej sypialni i że obok jest M. i że naprawdę, naprawdę nie zrobiłam z siebie totalnej kretynki przed tysiącami osób.

Ciary po plecach. Zastanawiam się, jakie moje ukryte fantazje i lęki zawiera ten sen. Zwłaszcza że przed zaśnięciem wymieniłam mojej podświadomości szereg rzeczy i osób, o których śnić NIE CHCĘ. A mam nieodparte wrażenie, że one i tak się tam zakamuflowane znalazły, suka mnie najzwyczajniej oszukała. Ale na wszelki wypadek nie analizuję.

Rozpłakałam się wczoraj jak dziecko na Władcy much. Myślę, że ten koleś z bandażem mógł być Prosiaczkiem. Nawet bardzo tak myślę. Sennika tym razem mieszać w to wszystko nie będę. Senniki są chyba zbyt konserwatywne i konwencjonalne, jak na moje poronione senne fantazje.



* Po tym śnie stwierdziłam, tak w okolicach 5.00, że muszę przestać pić/zmienić tytoń/poszukać innej pracy/wszystko naraz. Bo albo jestem na haju, albo ogłupiacze, którymi skracam czas w robocie... no nie mam innej diagnozy na to, co się dzieje w mojej łepetynie, kiedy świadomość się na chwilę wyłącza.

środa, 23 października 2013

a jednak może być gorzej

Cholerny Plej naliczył mi prawie stówę rachunku za telefon. Czekam na fakturę, bardzo jestem ciekawa, jakim kurwa cudem. Pieprzony mBank wciąż uparcie nie usuwa mojego konta, mimo że minął już okres wypowiedzenia. Durne bachory drą mi mordę nad głową i mam ochotę je rozszarpać.

Buzuje we mnie miliard odcieni wściekłości. Chciałabym być pusta emocjonalnie, pusta jak słoik po ogórkach.

Nienawidzę dzisiaj absolutnie wszystkiego. I strasznie klnę, i nic już nie chcę, totalnie i kompletnie NIC!

wtorek, 22 października 2013

a dzisiaj

nie pamiętam już, kiedy było mi tak strasznie źle.

Najchętniej pojechałabym tam i podpaliła wszystko, żeby już nie musieć o tym myśleć i nie czuć tej bezradności. I nienawidzę siebie za tę jedną krótką myśl, która przebiega mi przez głowę. Zachłystuję się powietrzem w pracy, żeby się nie poryczeć. Oczy mnie bolą od komputera, sztucznego światła, z niewyspania i teraz jeszcze od kilku wspomnień, które wolałabym wyrzucić ze świadomości.

Nie wiem, dlaczego to musi tak wyglądać. I najgorsze, że jestem z tym sama, bo naprawdę nie znam nikogo, kto mógłby to zrozumieć.

czwartek, 17 października 2013

jestem wiedźmą nad wiedźmy

Ruda nie jedzie w góry, ma jakieś szkolenie w Warszawie i musi być tam w niedzielę.

W związku z czym my też nie jedziemy. Alleluja! Jedziemy gdzieś indziej może, ale nie w góry. Upiekło mi się. Przynajmniej do następnego razu. Niech żyje potęga mojej (pod)świadomości!

środa, 16 października 2013

"Moje sny zawiesiły się tam, gdzie harmonogram dyktował lekcji plan"

Śniły mi się dzisiaj dziwne rzeczy.

Najpierw śniło mi się, że byłam w ciąży. I jakaś baba (była znajoma z pracy) próbowała mnie w tę ciążę wrobić (!), coś podpisywać i w ogóle. Nie pytajcie. Takie rzeczy to tylko ja.

Potem śnił mi się mój kot, tylko nie wyglądał jak mój kot, bo był jakiś jasno-plamiasty. Ale był alter ego mojego kota. I ten kot nagle stał się prawdziwą blond dziewczyną, przyszedł do mnie i powiedział, że wie, że mi na nim zależy, ale musi odejść i zacząć żyć swoim życiem. 

Na końcu śniło mi się, że M. dostał jakąś inną pracę, z wyjazdami w delegacje na całe dwa dni w tygodniu. Jedyny realistyczny fragment w tym zestawieniu, ale oby się nie sprawdzał, bo tego bym chyba nie przeżyła :)


Wg sennika.biz, kolejno:

Ciąża - kobieta śniąca, że jest ciężarna: oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia.
(na marginesie: "Ciąża we śnie symbolizuje nowe plany i nadzieje, które dojrzewają w nas i zostaną w końcu urzeczywistnione". Oby to nie był jakiś podświadomy instynkt macierzyński, bo się postrzelę!)

Kot - widzieć: zawsze zły znak; przede wszystkim oznacza fałsz przyjaciół i znajomych lub rozczarowanie w miłości.
Poza tym żadne ze znaczeń nie pasuje, ani atakujący, ani drapiący, ani głaskać, ani odganiać (bo w moim śnie sam sobie poszedł), ani nie ma młodych, ani wychudzony, ani zabity, a już na pewno nie przeze mnie. No, ewentualnie widzieć futro kota: znajdziesz zgubę. O transformacji kota w człowieka niestety nic nie ma.

Ale, co ciekawe, "czarny: zapowiedź przykrości". Mój jest czarny, ale nie przyśnił mi się czarny. Czyli nie będzie mi przykro, a to nie zgadza się z pierwszym znaczeniem, tym o fałszu i rozczarowaniu. Głupie te sny.

Dziewczyna - "zbyt swobodnie żyjesz" i widzieć uśmiechniętą (bo chyba była): kariera i sukces. Hahaha.

Sen o chłopaku/dziewczynie, mężu/żonie - dużo znaczeń, tutaj pasuje chyba to:
"Sny, w których ktoś zakłóca naszą bliskość z partnerem, przeszkadza nam, odciąga uwagę partnera itp., mogą świadczyć o naszej niepewności, obawach przed pochopną oceną – czujemy np., że okoliczności sprzysięgły się przeciwko nam, że los robi wszystko, aby odebrać nam to, co najlepsze."

O zmianie pracy nic nie ma, sama praca: korzystna wróżba sukcesu, który osiągniesz własnymi siłami i nakładem pracy. Ale to nie była moja, więc chyba się nie liczy.

Wyjazd (tutaj regularne i krótkie, ale powiedzmy, że się liczy) - oznacza nieunikniony los, przy czym wybór kierunku rozwoju wydarzeń, właściwy lub fałszywy, należy do śniącego.

Samotność - czujesz się opuszczony i samotny: szczęście, jednak musisz się usamodzielnić i przestać korzystać stale z pomocy innych i być samotnym: sen ten przestrzega przed przypadkowymi znajomościami, które mogą się źle skończyć

Na szczęście mój kot nadal ma cztery łapy i aktualnie utrudnia mi pisanie tej notki, M. nie wysłał póki co żadnego CV nigdzie, a ja nie zawieram ostatnio żadnych znajomości.


Przy okazji znalazłam jeszcze "kobieta śniąca, że rodzi rybę: dziecko będzie żyło krótko, może też narodzić się martwe". Że rodzi rybę?! A ja myślałam, że to ja mam dziwaczne sny.

poniedziałek, 14 października 2013

A od zwykłych rzeczy naucz się spokoju

"- Z czego się cieszysz?
- A tak, z życia.
- Szczęściara.
- Czyli jak mniejszość Polaków.
- No właśnie mówię, że szczęściara."

***

W sobotę jedziemy w góry. Moja kondycja płacze na samą myśl o tym, że trzeba będzie iść półtorej godziny pod górkę, żeby dostać się do schroniska, której jest moim jedynym celem tej wyprawy, bo zapewne będzie tam jakiś barek. Całe szczęście, że Ruda ma podobny stosunek do takich eskapad, w najgorszym wypadku razem będziemy pilnować na dole samochodu.


sobota, 12 października 2013

No właśnie?


Gdzie się podziały tamte prywatki niezapomniane
Elvis, Sedaca, Speedy Gonzales albo Diana
Pod paltem wino a w ręku kwiaty wieczór, Bambino i ty
Same przeboje Czerwonych Gitar tak bardzo chciało się żyć!
Gdzie się podziały tamte prywatki
Gdzie te dziewczyny, gdzie tamten świat
Gdzie się podziały nasze wspomnienia
Tamtych szalonych wspaniałych lat

Rodzina w kinie na drugim seansie już z nudów ziewa
Tutaj Paul Anka, Stonesi, Beatlesi, Cliff Richard śpiewa
Tuż przed maturą kwitły kasztany, żyło się tak jak we śnie
Gdzie te prywatki niezapomniane, czy jeszcze pamiętasz mnie?

Jeszcze wrócą, nie? Pewnie nie takie i z kimś innym, ale... :)

czwartek, 10 października 2013

Widzę, że panuje kontrowersyjność

Kocham to zdanie. Jest takie uniwersalne.

Mogłabym je rzucić wczorajszej klientce-debilce, najbardziej roszczeniowej osobie na świecie, która upierała się, co mogę a czego nie. I byłoby po temacie. Albo M., kiedy mi mówi, że nie jest tak jak myślę, mimo że jest i mimo że jest to ewidentne. Albo i nie jest, ale przecież... jak wyżej. I w ogóle każdemu każdemu, niezależnie od sytuacji i okoliczności.

Byliśmy na "Wałęsie". Typowo polski, patetyczny film, moim zdaniem słaby. Nawet się nie poryczałam, a miałam taki plan :)

Tkwię trochę w zawieszeniu i trochę mnie to uspokaja, a trochę męczy. Trochę mnie cieszy i trochę przeraża, bo nie mam motywacji do działania w żadnym kierunku. Spotkałam dzisiaj jeden mały ślad przeszłości na swojej drodze, zakłuło. Najgorsza jest świadomość, że zmiany przychodzą powoli albo wcale, a ja się frustruję już coraz mniej, bo już nie mam nadziei, że mogę coś zmienić. I kiedy akurat się z niczym nie tłukę, kiedy jest spokojnie i tak jak być powinno, myślę sobie, że nie ma co spodziewać trwania się tego stanu zbyt długo. Bo jak może się spieprzyć, spieprzy się prędzej czy później, ale raczej prędzej. Odwieczne prawo Murphy'ego.

Wokół mnie pełno smutku, agresji, ślubów, nowych bachorów i znowu smutku. A ja się tylko boję, jak zwykle.

czwartek, 26 września 2013

Wkurzam się

Miałam kiedyś taką koleżankę, z przyklejoną do niej "przyjaciółką". A raczej odwrotnie, to ona do tej "przyjaciółki" się przykleiła, bo chyba czuła się przy niej akceptowana i bezpieczna. Piszę chyba bo nie pytałam i nie wiem tego na pewno, ale tak wnioskuję. W każdym razie znajomość z perspektywy osoby trzeciej toksyczna i trochę śmieszna.

Ale mniejsza o tę koleżankę i jej relacje z "przyjaciółką". Bo wkurzam się tylko na tę ostatnią.

Przeczytałam właśnie komentarze pod opublikowanym w internecie tekstem mojej znajomej. Tekst moim zdaniem słaby. Ale nie o moją opinię chodzi, a o opinię wyżej wymienionej "przyjaciółki" mojej koleżanki i o sposób jej wyrażania we wspomnianych komentarzach.

Komentarze, jak zawsze w jej zwyczaju, są długie i pisane w punktach. Jak na sprawdzianie, no po prostu tak sztampowe, że chyba pisane zawsze według wzoru (zresztą niczego innego nie spodziewam się po kimś tak pozbawionym kreatywności jak ona). I do tego takie pseudointeligenckie. I takie na zasadzie "byle się doczepić".

Ale najbardziej razi to, że autorka komentarzy kreuje się za ich pomocą na wielką myślicielkę, wykształconą intelektualistkę, znającą życie od podszewki, osiągającą mega sukcesy i wybitnie spełnioną. Czyli karykaturę samej siebie... No dobra, nie lubię dziewczyny, nie lubiłam jej od początku, na szczęście mogę napisać o tym na moim "egzaltowanym blogu", do którego (nie mojego, ogólnie) odsyła też autorkę tekstu z jej niedojrzałością i histerią. No litości, ale ktoś, kto rzucił dzienne prawo dla jakiegoś zaocznego szitu, bo mu się ludzie nie podobali na roku, a tak niby zna życie i realia, i ktoś tak nietolerancyjny i zahukany i silący się na przebojowość, skrywaną pod warstwą kompleksów na pewno nie będzie mi tu naprawiał światopoglądu.

I najlepsze, że ja się z jej opinią w jakiejś części zgadzam, tylko dlaczego ona nie może tej opinii po prostu oznajmić, nie podając przykładów ze swojego CUDOWNEGO (czytaj: zupełnie przeciętnego, a w swej wrodzonej złośliwości dodałabym, że wręcz momentami groteskowego) życia?


***

Kolejne wesele za nami. I uświadamiam sobie, jak dużo się zmieniło przez kilka ostatnich miesięcy w moim sposobie myślenia i postrzegania różnych rzeczy. Oczywiście w skrócie można to nazwać starzeniem się, ale po co :-)

Poza tym jestem chora. Wiadomo, wrzesień, jesień... i marzę tylko o grzanym winie.

czwartek, 12 września 2013

Z cyklu: mam tyle do napisania, że muszę to rozłożyć na trzy notki...

...w jednym dniu. Słynne prawo Murphy'ego głosi, że jest to dzień, który zapowiada późniejsze nieuniknione tygodniowe (lub miesięczne) przestoje. Skorzystam zatem z przywilejów dnia pierwszego i zaspokoję mój słowotok.

Ostatnio Koleżanka z Pracy zapytała mnie kilkakrotnie, kiedy idziemy na (kolejne już, mówiąc ściśle: drugie) piwo. Pójście z nią na piwo nie uśmiechało mi się z kilku powodów, a jak powszechnie wiadomo, nie należę do osób, które szukają powodów do niewychodzenia na piwo. Do powodów tych zaliczały się następujące fakty:

Fakt nr 1: następnego dnia któraś z nas będzie musiała iść do pracy na 10 godzin, niezależnie od tego, w jakim dniu tygodnia nasze posiedzenie się odbędzie (powód najmniej ważny);

Fakt nr 2: nie mam czasu spotkać się z kilkoma osobami, z którymi wolałabym się zobaczyć w pierwszej kolejności. Wyjście z KzP na ten stan rzeczy nie wpłynęłoby co prawda w żaden sposób, ale mogłoby zwiększyć wypływające z niego frustracje (powód trochę ważniejszy, ale nie tak, jak fakt nr 3);

Fakt nr 3: Koleżanka... Hm. Ujmując subtelnie i delikatnie: dobrze się z nią pracuje i jest w porządku, ale nie nadajemy na tych samych falach w zakresie światopoglądu, potrzeb i wartości dnia codziennego. Innymi słowy: jest absolutnie normalna ;-) Powód, jak łatwo się domyślić (oraz jak już wspomniałam) najważniejszy.

Na szczęście KzP zaproponowała, że możemy pójść na kręgle. Oznaczało to wymaganą większą ilość osób (alleluja!), a że posiada ona towarzystwo w postaci męża, zabranie ze sobą M. było całkowicie uzasadnioną i trafioną decyzją. M. z pewnością miałby mnóstwo obiekcji do owych planów, na szczęście wyżej wymienione kręgle dały radę przekonać go do wyjścia skuteczniej niż towarzystwo moje czy też (mam nadzieję) KzP lub tym bardziej (!) jej męża.

I tak oto w poniedziałek stawiliśmy się wszyscy w pewnej obskurnej, nieprzyjaznej (moim zdaniem) i pustej (obiektywnie, z okazji poniedziałku) kręgielni. W kręgle graliśmy pełne dwie godziny, kolejną spędziliśmy na rozmowie, traktującej głównie o pracy, wakacjach i tym podobnych nudach. W końcu, kiedy było już wystarczająco późno, żeby cała trójca dała radę zmęczyć ostatnie piwo, rozeszliśmy się do domów.

Kiedy wracaliśmy, M. zaczął się nagle śmiać w samochodzie. Pytam, o co chodzi, a on mi na to, że "znajomych to mam po chuju" :)))) A potem rozmawialiśmy o nich przez prawie godzinę.

Wnioski z tej fascynującej historii są następujące:

1. Dobrze jest mieć kogoś, z kim po takim-sobie wieczorze można iść nabyć pizzę i piwo, na które patrzyło się przez trzy godziny jak sroka w kość, bo ktoś musi wrócić samochodem.

2. Muszę znaleźć dobrą wymówkę na następny raz. Jakąś ciążę albo alkoholizm, wszystko jedno. Trzeciego piwa nie zniosę, zwłaszcza, jeśli będę tylko na nie patrzeć...

3. To smutne, że czasem głupie konwenanse każą robić rzeczy, których się nie chce robić, ale wypada je robić.  Jakkolwiek brzmi składnia i logika tego zdania.








Wiosna, wiosna na poligonie, a tak było ponuro

Całkowicie niezamierzenie udało mi się dzisiaj posprzątać moją przestrzeń internetową, czyli usunąć jedno nieużywane od dawna konto, napisać trzy maile do moderatora z prośbą o skasowanie dwóch innych... Przy tej okazji przeczytałam kilka maili sprzed kilku lat, natrafiłam na mojego starego bloga, jednym słowem - zrobiło mi się sentymentalnie. 

I tak oto, natchniona tymi powrotami, jestem ponownie, tym razem tutaj. W przestrzeni, w której znów będę mogła pisać co chcę i o czym chcę, do której wpuszczę może wybrane osoby, a może nikogo. W miejscu, w którym nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. W moim miejscu.




:)

Blog. Blog, blog, blog. Wreszcie.