czwartek, 26 września 2013

Wkurzam się

Miałam kiedyś taką koleżankę, z przyklejoną do niej "przyjaciółką". A raczej odwrotnie, to ona do tej "przyjaciółki" się przykleiła, bo chyba czuła się przy niej akceptowana i bezpieczna. Piszę chyba bo nie pytałam i nie wiem tego na pewno, ale tak wnioskuję. W każdym razie znajomość z perspektywy osoby trzeciej toksyczna i trochę śmieszna.

Ale mniejsza o tę koleżankę i jej relacje z "przyjaciółką". Bo wkurzam się tylko na tę ostatnią.

Przeczytałam właśnie komentarze pod opublikowanym w internecie tekstem mojej znajomej. Tekst moim zdaniem słaby. Ale nie o moją opinię chodzi, a o opinię wyżej wymienionej "przyjaciółki" mojej koleżanki i o sposób jej wyrażania we wspomnianych komentarzach.

Komentarze, jak zawsze w jej zwyczaju, są długie i pisane w punktach. Jak na sprawdzianie, no po prostu tak sztampowe, że chyba pisane zawsze według wzoru (zresztą niczego innego nie spodziewam się po kimś tak pozbawionym kreatywności jak ona). I do tego takie pseudointeligenckie. I takie na zasadzie "byle się doczepić".

Ale najbardziej razi to, że autorka komentarzy kreuje się za ich pomocą na wielką myślicielkę, wykształconą intelektualistkę, znającą życie od podszewki, osiągającą mega sukcesy i wybitnie spełnioną. Czyli karykaturę samej siebie... No dobra, nie lubię dziewczyny, nie lubiłam jej od początku, na szczęście mogę napisać o tym na moim "egzaltowanym blogu", do którego (nie mojego, ogólnie) odsyła też autorkę tekstu z jej niedojrzałością i histerią. No litości, ale ktoś, kto rzucił dzienne prawo dla jakiegoś zaocznego szitu, bo mu się ludzie nie podobali na roku, a tak niby zna życie i realia, i ktoś tak nietolerancyjny i zahukany i silący się na przebojowość, skrywaną pod warstwą kompleksów na pewno nie będzie mi tu naprawiał światopoglądu.

I najlepsze, że ja się z jej opinią w jakiejś części zgadzam, tylko dlaczego ona nie może tej opinii po prostu oznajmić, nie podając przykładów ze swojego CUDOWNEGO (czytaj: zupełnie przeciętnego, a w swej wrodzonej złośliwości dodałabym, że wręcz momentami groteskowego) życia?


***

Kolejne wesele za nami. I uświadamiam sobie, jak dużo się zmieniło przez kilka ostatnich miesięcy w moim sposobie myślenia i postrzegania różnych rzeczy. Oczywiście w skrócie można to nazwać starzeniem się, ale po co :-)

Poza tym jestem chora. Wiadomo, wrzesień, jesień... i marzę tylko o grzanym winie.

czwartek, 12 września 2013

Z cyklu: mam tyle do napisania, że muszę to rozłożyć na trzy notki...

...w jednym dniu. Słynne prawo Murphy'ego głosi, że jest to dzień, który zapowiada późniejsze nieuniknione tygodniowe (lub miesięczne) przestoje. Skorzystam zatem z przywilejów dnia pierwszego i zaspokoję mój słowotok.

Ostatnio Koleżanka z Pracy zapytała mnie kilkakrotnie, kiedy idziemy na (kolejne już, mówiąc ściśle: drugie) piwo. Pójście z nią na piwo nie uśmiechało mi się z kilku powodów, a jak powszechnie wiadomo, nie należę do osób, które szukają powodów do niewychodzenia na piwo. Do powodów tych zaliczały się następujące fakty:

Fakt nr 1: następnego dnia któraś z nas będzie musiała iść do pracy na 10 godzin, niezależnie od tego, w jakim dniu tygodnia nasze posiedzenie się odbędzie (powód najmniej ważny);

Fakt nr 2: nie mam czasu spotkać się z kilkoma osobami, z którymi wolałabym się zobaczyć w pierwszej kolejności. Wyjście z KzP na ten stan rzeczy nie wpłynęłoby co prawda w żaden sposób, ale mogłoby zwiększyć wypływające z niego frustracje (powód trochę ważniejszy, ale nie tak, jak fakt nr 3);

Fakt nr 3: Koleżanka... Hm. Ujmując subtelnie i delikatnie: dobrze się z nią pracuje i jest w porządku, ale nie nadajemy na tych samych falach w zakresie światopoglądu, potrzeb i wartości dnia codziennego. Innymi słowy: jest absolutnie normalna ;-) Powód, jak łatwo się domyślić (oraz jak już wspomniałam) najważniejszy.

Na szczęście KzP zaproponowała, że możemy pójść na kręgle. Oznaczało to wymaganą większą ilość osób (alleluja!), a że posiada ona towarzystwo w postaci męża, zabranie ze sobą M. było całkowicie uzasadnioną i trafioną decyzją. M. z pewnością miałby mnóstwo obiekcji do owych planów, na szczęście wyżej wymienione kręgle dały radę przekonać go do wyjścia skuteczniej niż towarzystwo moje czy też (mam nadzieję) KzP lub tym bardziej (!) jej męża.

I tak oto w poniedziałek stawiliśmy się wszyscy w pewnej obskurnej, nieprzyjaznej (moim zdaniem) i pustej (obiektywnie, z okazji poniedziałku) kręgielni. W kręgle graliśmy pełne dwie godziny, kolejną spędziliśmy na rozmowie, traktującej głównie o pracy, wakacjach i tym podobnych nudach. W końcu, kiedy było już wystarczająco późno, żeby cała trójca dała radę zmęczyć ostatnie piwo, rozeszliśmy się do domów.

Kiedy wracaliśmy, M. zaczął się nagle śmiać w samochodzie. Pytam, o co chodzi, a on mi na to, że "znajomych to mam po chuju" :)))) A potem rozmawialiśmy o nich przez prawie godzinę.

Wnioski z tej fascynującej historii są następujące:

1. Dobrze jest mieć kogoś, z kim po takim-sobie wieczorze można iść nabyć pizzę i piwo, na które patrzyło się przez trzy godziny jak sroka w kość, bo ktoś musi wrócić samochodem.

2. Muszę znaleźć dobrą wymówkę na następny raz. Jakąś ciążę albo alkoholizm, wszystko jedno. Trzeciego piwa nie zniosę, zwłaszcza, jeśli będę tylko na nie patrzeć...

3. To smutne, że czasem głupie konwenanse każą robić rzeczy, których się nie chce robić, ale wypada je robić.  Jakkolwiek brzmi składnia i logika tego zdania.








Wiosna, wiosna na poligonie, a tak było ponuro

Całkowicie niezamierzenie udało mi się dzisiaj posprzątać moją przestrzeń internetową, czyli usunąć jedno nieużywane od dawna konto, napisać trzy maile do moderatora z prośbą o skasowanie dwóch innych... Przy tej okazji przeczytałam kilka maili sprzed kilku lat, natrafiłam na mojego starego bloga, jednym słowem - zrobiło mi się sentymentalnie. 

I tak oto, natchniona tymi powrotami, jestem ponownie, tym razem tutaj. W przestrzeni, w której znów będę mogła pisać co chcę i o czym chcę, do której wpuszczę może wybrane osoby, a może nikogo. W miejscu, w którym nikt nie będzie mi mówił, co mam robić. W moim miejscu.




:)

Blog. Blog, blog, blog. Wreszcie.