sobota, 26 października 2013

Dziś o 4.30 zrobiłam sie nagle bardzo pobożna...

no bo łojezusiczku i najświętsza panienko, co mi się śniło!

Śniło mi się, że miałam zespół. I byłam wokalistką. Zespół co prawda grał kawałki pewnej punkowej kapeli, której reklamować mimo wszystko nie będę, i nazywał się tak samo jak ona, ale jednak był to mój zespół i ja byłam jego wokalistką. I mieliśmy zagrać na jakimś festiwalu w Poznaniu, takim chyba na skalę Woodstocku. I nic to, że festiwal odbywał się na osiedlu zwanym Manhattanem, między blokami. Nie mam pojęcia, czy w Poznaniu mają takie osiedle, muszę to sprawdzić. No i pojechałam tam z rodzicami i spaliśmy w jakimś bloku, w klatce chyba nr 11, ale oczywiście nie zapamiętałam adresu. I (również oczywiście) nie zapamiętawszy adresu, wyszłam w środku nocy nie wiadomo po co. I się zgubiłam, a jakże. I kiedy zaczęłam krążyć po klatkach, szukając drogi powrotnej, natknęłam się na dziwnego kolesia, który zaczął za mną iść... a kiedy już miałam przed nim uciekać, okazało się, że ma coś z ręką i chce tylko, żebym mu poprawiła bandaż.

A potem siedziałam z nim gdzieś na jakimś krawężniku. I rozmawiałam z nim o mojej rodzinie, z którą niby ten zespół mam. A do tej rodziny, poza moim prawdziwym rodzeństwem, należeli dwaj przyrodni bracia, wyjęci prosto z kadru jednego polskiego serialu (ale nie powiem kto to i z jakiego serialu, bo wstyd pisać publicznie* :D).

A później jakimś cudem jechałam z tym dziwnym osobnikiem autobusem do J. i spotkaliśmy moją byłą dobrą koleżankę, która popukała się w czoło, że chcemy na tym festiwalu wystąpić. I w scenie finałowej wyobrażam sobie siebie na tej scenie, śpiewającą piosenkę i umieram ze strachu przed kompromitacją i kiedy już wszelkie drogi ucieczki (wrobienie kalekiego osobnika w wokal, na ten przykład) się rozmywają... wreszcie się budzę. I bite pięć kolejnych minut zajmuje mi upewnienie się, że patrzę w ciemności w lustro na drzwiach naszej szafy, w naszej sypialni i że obok jest M. i że naprawdę, naprawdę nie zrobiłam z siebie totalnej kretynki przed tysiącami osób.

Ciary po plecach. Zastanawiam się, jakie moje ukryte fantazje i lęki zawiera ten sen. Zwłaszcza że przed zaśnięciem wymieniłam mojej podświadomości szereg rzeczy i osób, o których śnić NIE CHCĘ. A mam nieodparte wrażenie, że one i tak się tam zakamuflowane znalazły, suka mnie najzwyczajniej oszukała. Ale na wszelki wypadek nie analizuję.

Rozpłakałam się wczoraj jak dziecko na Władcy much. Myślę, że ten koleś z bandażem mógł być Prosiaczkiem. Nawet bardzo tak myślę. Sennika tym razem mieszać w to wszystko nie będę. Senniki są chyba zbyt konserwatywne i konwencjonalne, jak na moje poronione senne fantazje.



* Po tym śnie stwierdziłam, tak w okolicach 5.00, że muszę przestać pić/zmienić tytoń/poszukać innej pracy/wszystko naraz. Bo albo jestem na haju, albo ogłupiacze, którymi skracam czas w robocie... no nie mam innej diagnozy na to, co się dzieje w mojej łepetynie, kiedy świadomość się na chwilę wyłącza.

środa, 23 października 2013

a jednak może być gorzej

Cholerny Plej naliczył mi prawie stówę rachunku za telefon. Czekam na fakturę, bardzo jestem ciekawa, jakim kurwa cudem. Pieprzony mBank wciąż uparcie nie usuwa mojego konta, mimo że minął już okres wypowiedzenia. Durne bachory drą mi mordę nad głową i mam ochotę je rozszarpać.

Buzuje we mnie miliard odcieni wściekłości. Chciałabym być pusta emocjonalnie, pusta jak słoik po ogórkach.

Nienawidzę dzisiaj absolutnie wszystkiego. I strasznie klnę, i nic już nie chcę, totalnie i kompletnie NIC!

wtorek, 22 października 2013

a dzisiaj

nie pamiętam już, kiedy było mi tak strasznie źle.

Najchętniej pojechałabym tam i podpaliła wszystko, żeby już nie musieć o tym myśleć i nie czuć tej bezradności. I nienawidzę siebie za tę jedną krótką myśl, która przebiega mi przez głowę. Zachłystuję się powietrzem w pracy, żeby się nie poryczeć. Oczy mnie bolą od komputera, sztucznego światła, z niewyspania i teraz jeszcze od kilku wspomnień, które wolałabym wyrzucić ze świadomości.

Nie wiem, dlaczego to musi tak wyglądać. I najgorsze, że jestem z tym sama, bo naprawdę nie znam nikogo, kto mógłby to zrozumieć.

czwartek, 17 października 2013

jestem wiedźmą nad wiedźmy

Ruda nie jedzie w góry, ma jakieś szkolenie w Warszawie i musi być tam w niedzielę.

W związku z czym my też nie jedziemy. Alleluja! Jedziemy gdzieś indziej może, ale nie w góry. Upiekło mi się. Przynajmniej do następnego razu. Niech żyje potęga mojej (pod)świadomości!

środa, 16 października 2013

"Moje sny zawiesiły się tam, gdzie harmonogram dyktował lekcji plan"

Śniły mi się dzisiaj dziwne rzeczy.

Najpierw śniło mi się, że byłam w ciąży. I jakaś baba (była znajoma z pracy) próbowała mnie w tę ciążę wrobić (!), coś podpisywać i w ogóle. Nie pytajcie. Takie rzeczy to tylko ja.

Potem śnił mi się mój kot, tylko nie wyglądał jak mój kot, bo był jakiś jasno-plamiasty. Ale był alter ego mojego kota. I ten kot nagle stał się prawdziwą blond dziewczyną, przyszedł do mnie i powiedział, że wie, że mi na nim zależy, ale musi odejść i zacząć żyć swoim życiem. 

Na końcu śniło mi się, że M. dostał jakąś inną pracę, z wyjazdami w delegacje na całe dwa dni w tygodniu. Jedyny realistyczny fragment w tym zestawieniu, ale oby się nie sprawdzał, bo tego bym chyba nie przeżyła :)


Wg sennika.biz, kolejno:

Ciąża - kobieta śniąca, że jest ciężarna: oczekuj od życia czegoś nowego, spełnią się twoje życzenia.
(na marginesie: "Ciąża we śnie symbolizuje nowe plany i nadzieje, które dojrzewają w nas i zostaną w końcu urzeczywistnione". Oby to nie był jakiś podświadomy instynkt macierzyński, bo się postrzelę!)

Kot - widzieć: zawsze zły znak; przede wszystkim oznacza fałsz przyjaciół i znajomych lub rozczarowanie w miłości.
Poza tym żadne ze znaczeń nie pasuje, ani atakujący, ani drapiący, ani głaskać, ani odganiać (bo w moim śnie sam sobie poszedł), ani nie ma młodych, ani wychudzony, ani zabity, a już na pewno nie przeze mnie. No, ewentualnie widzieć futro kota: znajdziesz zgubę. O transformacji kota w człowieka niestety nic nie ma.

Ale, co ciekawe, "czarny: zapowiedź przykrości". Mój jest czarny, ale nie przyśnił mi się czarny. Czyli nie będzie mi przykro, a to nie zgadza się z pierwszym znaczeniem, tym o fałszu i rozczarowaniu. Głupie te sny.

Dziewczyna - "zbyt swobodnie żyjesz" i widzieć uśmiechniętą (bo chyba była): kariera i sukces. Hahaha.

Sen o chłopaku/dziewczynie, mężu/żonie - dużo znaczeń, tutaj pasuje chyba to:
"Sny, w których ktoś zakłóca naszą bliskość z partnerem, przeszkadza nam, odciąga uwagę partnera itp., mogą świadczyć o naszej niepewności, obawach przed pochopną oceną – czujemy np., że okoliczności sprzysięgły się przeciwko nam, że los robi wszystko, aby odebrać nam to, co najlepsze."

O zmianie pracy nic nie ma, sama praca: korzystna wróżba sukcesu, który osiągniesz własnymi siłami i nakładem pracy. Ale to nie była moja, więc chyba się nie liczy.

Wyjazd (tutaj regularne i krótkie, ale powiedzmy, że się liczy) - oznacza nieunikniony los, przy czym wybór kierunku rozwoju wydarzeń, właściwy lub fałszywy, należy do śniącego.

Samotność - czujesz się opuszczony i samotny: szczęście, jednak musisz się usamodzielnić i przestać korzystać stale z pomocy innych i być samotnym: sen ten przestrzega przed przypadkowymi znajomościami, które mogą się źle skończyć

Na szczęście mój kot nadal ma cztery łapy i aktualnie utrudnia mi pisanie tej notki, M. nie wysłał póki co żadnego CV nigdzie, a ja nie zawieram ostatnio żadnych znajomości.


Przy okazji znalazłam jeszcze "kobieta śniąca, że rodzi rybę: dziecko będzie żyło krótko, może też narodzić się martwe". Że rodzi rybę?! A ja myślałam, że to ja mam dziwaczne sny.

poniedziałek, 14 października 2013

A od zwykłych rzeczy naucz się spokoju

"- Z czego się cieszysz?
- A tak, z życia.
- Szczęściara.
- Czyli jak mniejszość Polaków.
- No właśnie mówię, że szczęściara."

***

W sobotę jedziemy w góry. Moja kondycja płacze na samą myśl o tym, że trzeba będzie iść półtorej godziny pod górkę, żeby dostać się do schroniska, której jest moim jedynym celem tej wyprawy, bo zapewne będzie tam jakiś barek. Całe szczęście, że Ruda ma podobny stosunek do takich eskapad, w najgorszym wypadku razem będziemy pilnować na dole samochodu.


sobota, 12 października 2013

No właśnie?


Gdzie się podziały tamte prywatki niezapomniane
Elvis, Sedaca, Speedy Gonzales albo Diana
Pod paltem wino a w ręku kwiaty wieczór, Bambino i ty
Same przeboje Czerwonych Gitar tak bardzo chciało się żyć!
Gdzie się podziały tamte prywatki
Gdzie te dziewczyny, gdzie tamten świat
Gdzie się podziały nasze wspomnienia
Tamtych szalonych wspaniałych lat

Rodzina w kinie na drugim seansie już z nudów ziewa
Tutaj Paul Anka, Stonesi, Beatlesi, Cliff Richard śpiewa
Tuż przed maturą kwitły kasztany, żyło się tak jak we śnie
Gdzie te prywatki niezapomniane, czy jeszcze pamiętasz mnie?

Jeszcze wrócą, nie? Pewnie nie takie i z kimś innym, ale... :)

czwartek, 10 października 2013

Widzę, że panuje kontrowersyjność

Kocham to zdanie. Jest takie uniwersalne.

Mogłabym je rzucić wczorajszej klientce-debilce, najbardziej roszczeniowej osobie na świecie, która upierała się, co mogę a czego nie. I byłoby po temacie. Albo M., kiedy mi mówi, że nie jest tak jak myślę, mimo że jest i mimo że jest to ewidentne. Albo i nie jest, ale przecież... jak wyżej. I w ogóle każdemu każdemu, niezależnie od sytuacji i okoliczności.

Byliśmy na "Wałęsie". Typowo polski, patetyczny film, moim zdaniem słaby. Nawet się nie poryczałam, a miałam taki plan :)

Tkwię trochę w zawieszeniu i trochę mnie to uspokaja, a trochę męczy. Trochę mnie cieszy i trochę przeraża, bo nie mam motywacji do działania w żadnym kierunku. Spotkałam dzisiaj jeden mały ślad przeszłości na swojej drodze, zakłuło. Najgorsza jest świadomość, że zmiany przychodzą powoli albo wcale, a ja się frustruję już coraz mniej, bo już nie mam nadziei, że mogę coś zmienić. I kiedy akurat się z niczym nie tłukę, kiedy jest spokojnie i tak jak być powinno, myślę sobie, że nie ma co spodziewać trwania się tego stanu zbyt długo. Bo jak może się spieprzyć, spieprzy się prędzej czy później, ale raczej prędzej. Odwieczne prawo Murphy'ego.

Wokół mnie pełno smutku, agresji, ślubów, nowych bachorów i znowu smutku. A ja się tylko boję, jak zwykle.