czwartek, 20 lutego 2014

Takie różne, różniste

Plączą mi się trochę literki, bo wczoraj wieczorem pojechaliśmy na piłkarzyki. Na wiadome darmowe piłkarzyki do wiadomego studenckiego baru, z powiedzmy że tanim piwem, na wiadomą ilość tego piwa. Czyli dla formalności dodajmy, dla mnie dużą. I tak mi się stare czasy przypomniały, kiedy takie wypady były na porządku (co)dziennym. A dziś są trochę rzadsze i w trochę innych konfiguracjach i składach, no ale cóż. Nie są gorsze. Może lepsze nie są, ale gorsze też na pewno nie, więc kij im w oko (tym których nie ma, a nie wypadom, rzecz jasna). I tyle ze smętymentów. 

A z niesmętymentów:

Za dwa tygodnie Bieszczady! I rajd i Przeworsk i krzesełka musimy sobie kupić. I kalosze moje piękne czerwone, które wczoraj przyszły pocztą. I browar w plenerze, bez znaczenia, jaka będzie pogoda, tradycję trzeba pielęgnować.

A jutro koncert.

A wczoraj się poryczałam z permanentnego szczęścia i ze wzruszenia po jednym głupim sms-ie, złożonym z (dosłownie) dwóch słów.

I mimo że kac mnie męczy od rana i serce kłuje od fajek, to i tak jest obrzydliwie dobrze.
(Co nieuchronnie oznacza, że zaraz coś pierdolnie z wielkim hukiem ;D)

środa, 12 lutego 2014

Tak, wpisywanie tytułów też mnie wkurza

Czy ktoś mógłby mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego mnie ostatnio tak strasznie STRASZLIWIE wszystko doprowadza do szału?!

Na jakąś jogę muszę się chyba zapisać, bo melisa nie pomaga na moje nerwy. Poziom irytacji mam podniesiony do prawie maksimum, prawie przez cały czas. A ja naprawdę wolałabym być oazą spokoju i opanowania, jak nie przymierzając M. A im bardziej się staram, tym mniej mi to wychodzi. Ech.

I tak sobie myślę, że wolę być smutna, niż zła. Smutek jest taki bezpieczny.

Edit (bo mi się przypomniało):
Odnalazłam za to tę osobę, o której pisałam ostatnio. Całkiem przypadkiem, robiąc porządki na dysku zewnętrznym, natknęłam się na plik ze starymi sms-ami, więc wyszperałam jej numer. Raz w życiu mój cholerny sentymentalizm, na który tak wiecznie klnę, na coś się przydał. Życie bywa przewrotne, Alleluja.

środa, 5 lutego 2014

jestem największą masochistką na świecie

http://www.youtube.com/watch?v=AXmA2fGcMpk

Ktoś jeszcze to oglądał, czy tylko ja? Bo jak rozmawiam z ludźmi, to odnoszę wrażenie, że wychowałam się na innej planecie.

W każdym razie Sara to bajka mojego dzieciństwa. I tak bardzo chciałam ją obejrzeć, przeszukałam parę lat temu cały internet wzdłuż i wszerz i nic. W końcu wczoraj znalazłam pięć odcinków. O pięć za dużo. Obejrzałam jeden dziś rano i od godziny siedzę i ryczę. Ale przecież płakać chciało mi się już od samej tej początkowej piosenki... I to nawet nie chodzi o to, że pieniądze rządzą światem i że ludzie są straszni. Chodzi o to, że Sara i Lotta i panna Minchin i Becky i szczur Mel i domek dla lalek i lalka Emilka i poduszeczka na igły... no po prostu nic mi się bardziej nie kojarzy z tym, jak po przedszkolu szłam z rodzicami na huśtawki w takich różowych lakierkach (tak, tak) i na lody i wracaliśmy na tę bajkę. Z tamtą dziewczynką w różowych lakierkach łączy mnie dzisiaj tylko ten cholerny sentymentalizm, którego tak bardzo nienawidzę, a najwyraźniej musiałam stać po niego w kolejce długości tych PRL-owskich, skoro tak obficie mnie nim obdarzono.

Powinnam się leczyć, nawet kot patrzy na mnie jak na kretynkę. I pomyśleć, że chciałam, żeby M. poszukał mi tego na torrentach i ściągnął. Całe szczęście na hasło Sara, mała księżniczka wyskakują same pornole. Gdyby rzeczywiście dało się to stamtąd ściągnąć, jeszcze przyszłoby mi do głowy włączyć to przy nim. No widział mnie miliardy razy zapłakaną, ale ten powód naprawdę przebija kretyńskością wszystkie pozostałe.