czwartek, 20 października 2016

Standardowy dialog w moim domu:

Ja: - Potrzebuję alkoholu.
M.: - Po co?
Ja: - Do picia. Bo mnie boli.
M.: - Co cię boli?
Ja: - Wszystko. (Mam okres)
M.: - Jest trochę wina. (Pół kieliszka na dnie butelki)
Ja: - Wina jest za mało na moje potrzeby.
M.: - Aha. No to możesz iść do sklepu, kupić sobie jakieś piwo. Ja i tak muszę pojechać rajd.

Lub: (Wczoraj)

Ja: - Mam problem. Mogłabym ci właściwie powiedzieć, o co chodzi, gdyby nie to, że będziesz się ze mnie śmiał. Albo będziesz miał na mnie haka do końca życia.
M.: - No mów.
Ja: - Eee... nie, lepiej, żebyś tego o mnie nie wiedział. Nie zrozumiesz.
M.: - Swoje zrozumiem. Mów.
Ja: - Nie, lepiej nie. Zresztą i tak nie możesz mi pomóc. W ogóle nikt i nic nie może mi pomóc.
M. (z uśmiechem): - Nawet piwo?

:)

Patologia. I książkowe współuzależnienie.

wtorek, 18 października 2016

Kiedy ja się tego nauczę...

Nie wdawać się w głupie dyskusje.
Nie wdawać się w dyskusje, z których nie może wniknąć ani jeden pozytywny wniosek.
Nie wdawać się w dyskusje z ludźmi, których nie lubię.

Nie przejmować się wnioskami ludzi, których nie lubię, i którzy te wnioski wyciągają mimo braku dyskusji. Zwłaszcza, jeśli te wnioski nie są pozytywne.

Nie słuchać ludzi, których nie lubię.

No kiedy?

środa, 12 października 2016

Ponieważ NAPRAWDĘ nic nowego się u mnie nie dzieje, a bardzo usilnie chcę coś napisać, wykorzystam fakt, że mieszkamy w pięknym kraju nad Wisłą, i poskarżę się na mój stan zdrowia, co jak powszechnie wiadomo jest zawsze wdzięcznym tematem.

W ostatnim czasie wpadłam w macki, tudzież obślizgłe łapska, paskudnej alergii. Powoli zaczyna mnie męczyć fakt, że podczas karmienia dziecka butelką osiemnaście razy wyjmuję mu smoczek z buzi, żeby wysmarkać się nad jego głową; że dziesięciopaka chusteczek zużywam w półtora dnia, a ilość kichnięć pod rząd niebawem umożliwi mi pławienie się w bogactwie, kiedy tylko zbiorę się i zgłoszę do jakichś rekordów. Na szczęście wynaleziono tabletki, niektóre z nich nawet zaczęły działać, no i pewnego dnia zreflektowałam się nagle, że czegoś mi diabelsko brakuje. Tę ogromną pustkę stanowił brak chusteczki higienicznej przyklejonej do nosa. No alleluja, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że wypadałoby pofatygować się i zrobić może jakieś testy, które (mam nadzieję) wykluczą alergię na kota (którego zresztą i tak nie oddam nikomu), tu jednak pojawia się kolejne źródło alergenów, kryjące się pod tajemniczym skrótem NFZ. To trochę jak na tych rysunkach ze zbiorami z częścią wspólną. Może utrudnić zadanie. Ale zobaczymy.

Tyle o alergiach, jedziemy dalej.

Bolą mnie oczy. Od kilku dni postanowiłam do maksimum ograniczyć gapienie się we wszelkie ekrany komputerów, telefonów, telewizorów oraz tabletów, przy czym ostatnie trudne nie będzie, bo takowego szczęśliwie nie posiadam. Generalnie uważam za rzecz absolutnie niesprawiedliwą, że mój szanowny małżonek, który 3/4 życia spędził, a pozostałą część - tę którą mam nadzieję zamierza nadal dzielić ze mną - spędza głównie z komputerem i telefonem, najmniejszego problemu ze oczami nie ma, a wręcz posiada wzrok ponadprzeciętny. A ja bidna, mimo wszystkich nieprzeczytanych lektur na polonistyce, mimo unikania wszelkich wysiłków (naprawdę wszelkich, włącznie z unikaniem ćwiczenia na wf-ie, żeby przypadkiem sobie siatkówki nie uszkodzić, o cesarskim cięciu w imię dobra tejże nie wspominając), jestem ślepa jak kret i w dodatku BOLĄ MNIE OCZY. I jeszcze swędzą, z powodu wyżej opisanej paskudnej alergii, a jak już zacznę je pocierać, to nie mogę przestać, tak mnie swędzą. Czyli cholernie.

Skoro już wystarczająco udowodniłam, jak sądzę, że mam problemy z oczami, przejdziemy do psychiki. Ta, jak łatwo się domyślić, ma się najgorzej, albowiem wrażliwość moja nie zna granic od lat szczenięcych, no i naprawdę uderza mnie smutek dnia codziennego. A że październik płynie sobie radośnie i rozsiewa przygnębiające deszcze i inne tam mgły, jest jeszcze gorzej. I w dodatku na spacery z dzieckiem nie mam za bardzo jak chodzić, mimo moich szczerych chęci, więc endorfinki nie mają okazji, żeby się wykazać. W tym miejscu nadmienię tylko, że jestem z siebie arcydumna, bo naprawdę dużo i na bardzo długo wychodzę z Małą, chociaż staszczenie wózka ze schodów mnie odstrasza, staszczenie wózka razem z Małą jest dość sporym ciężarem i nie powinnam tego robić (ale wciąż robię), chociaż cholernie mi się nie chce i dopóki byłam sama, to prędzej byłabym w stanie narysować marchewkę i wkleić rysunek do zupy, niż zebrać się w sobie, ubrać i zejść do sklepu na dół. No chyba że przy okazji miałabym kupić piwo. O, wtedy to mogłabym nawet iść nie ubrana. Znaczy ubrana byle jak. W każdym razie wydawało mi się, że chodzenie na spacery będzie najsłabszą stroną mojego macierzyństwa, ale nagle okazuje się, że właściwie najtrudniej się zebrać, ale jedna myśl o dobru dziecka wystarcza, żebym była gotowa w pięć minut, rozczochrana i bez makijażu, ubrana za lekko, bo przecież to ONA ma być odpowiednio ubrana. Jeśli ktoś, kto pieprzy wiecznie o tych zmieniających się priorytetach, ma na myśli coś takiego, to tym razem muszę się z nim zgodzić. Bo ogólnie się nie zgadzam, a przynajmniej nie do końca.

A skoro już o końcu mowa, to się rozpisałam, a nieubłaganie kończy się mój dzisiejszy czas ślęczenia przed monitorem (patrz: punkt Oczy), jak również piwo (patrz: punkt ostatni), a ponieważ nie posiadam zbyt imponującej ilości choróbsk, którymi mogłabym zaszpanować w kolejce u lekarza, z podkulonym ogonem zwijam się oglądać serial z M. Na szczęście wczoraj wzięliśmy udział w loterii wizowej i - jak dobrze pójdzie - za dwa lata nie będziemy już mieszkać w pięknym kraju nad Wisłą. I może nawet do tego czasu przestanę się przejmować, że już kompletnie nie dogaduję się z moją matką. I że mam jeszcze parę innych chorób, którymi niekoniecznie chcę się chwalić, nawet na pompę. Ale to już zupełnie inna historia.

Żeby zakończenie mimo wszystko brzmiało optymistycznie: nie wypadają mi włosy po porodzie. A podobno wszystkim wypadają. Ja naprawdę nie wiem, skąd się biorą niektóre mądrości ludowe.

niedziela, 4 września 2016

Mój jest ten kawałek podłogi :)

Jest taka scena w filmie Nigdy w życiu, w której Judyta po raz pierwszy ogląda działkę, na której później postawi swój dom, i natychmiast się w niej zakochuje. Towarzyszy temu poruszająca serduszkiem muzyczka, nieskazitelnie skorelowana ze śpiewem ptaków, zbliżenie na twarz, przepełnioną wzruszeniem oraz ujęcia pięknego zielonego krajobrazu. Jest również scena w Królu Lwie, w której Mustafa pokazuje Simbie swoje włości, ze sławetnym: "Synu, to wszystko będzie kiedyś twoje" na ustach.

Połączeniem tych dwóch scen jest sytuacja, której dziś doświadczyłam, a która (mam nadzieję) zaważy na mojej dalszej przyszłości, a nawet (mam nadzieję) bliżej. Mianowicie: oglądaliśmy dziś z M. dwie działki, z których jedna potencjalnie jest nasza.

Banan mi się na mordzie robi, jak wyobrażę sobie mój ogródek z marchewką, altankę, w której będziemy pić zimne piwo z niedawno nabytych kufli, a w odleglejszej perspektywie domek, w którym będzie wystarczająco dużo miejsca na wszystkie rzeczy, które nie mieszczą się w mieszkaniu. 

Aż strach pisać, takie to piękne.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Spotkajmy się pod koniec sierpnia

Jest bardzo źle w każdym aspekcie. Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, że mam problemy, to musiało to oznaczać mniej więcej tyle, że jeszcze nie doszłam do etapu życia, w którym znajduję się aktualnie. Prawdą jest, że nieszczęścia chodzą parami. Nagle, po tylu latach, odkryłam, że prawdziwe problemy to takie, na które nie mamy najmniejszego wpływu.

No cóż. Problemy problemami, a pozytywne rzeczy dzieją się równolegle swoją drogą. Należy do nich choćby fakt, że po pół roku sobie tu majaczę, że w pisaniu jedną ręką nie przeszkadza mi trzymanie na kolanach uśmiechniętej dziewczynki, że zostało mi dwóch najlepszych przyjaciół, spośród tłumu ludzi, którzy się rotują i odchodzą w diabły, że po tylu latach wreszcie wiem, co chciałabym w życiu robić, choć moja szansa nie została wykorzystana i odeszła w zapomnienie. Oraz to, że gdybym miała moc zapisywania pełnych zdań, które układam bezsennymi nocami, bez otwierania oczu i wstawania z łóżka, czekałaby na mnie niechybnie literacka Nagroda Nobla. Zawsze to miłe pocieszenie w świecie, w którym większość moich koleżanek i znajomych koleżanek robi oszałamiające kariery i realizuje życiowe pasje.

Spotkajmy się pod koniec sierpnia
Mam ci tyle do powiedzenia
Prawie wcale cię nie znam
To nie powinno mieć znaczenia

Chodźmy na spacer
w wysokich trawach
niedaleko miejsca,
w którym mieszkasz
Spotkajmy się pod koniec sierpnia

Anteny wyłapują
sygnały z całego świata
Opowiedz mi o wszystkich
miejscach, w których byłaś
Spotkajmy się pod koniec sierpnia 

piątek, 12 lutego 2016

Znów przyjdzie maj, a z majem bzy :)

Włączam sobie rano TV do Cappuccino, powtórka Śpiewających fortepianów sprzed stu lat. Stu lat, które najwyraźniej całkiem dobrze pamiętam, bo Fortepiany oglądałam czasem z Mamą. W pierwszym odruchu chcę przełączyć, ale stare polskie szlagiery jakoś mnie wciągają. Przy Bajmie nie wytrzymuję i zaczynam ryczeć ze wzruszenia. Całe szczęście, że jestem sama w domu i nikt tego nie widzi. Całe szczęście.

Jutro jadę na walentynkowy weekend, a za prawie równy miesiąc będę miała prawie trzydzieści lat. No praaawie, ale do prawdziwych trzydziestych urodzin czas zleci pewnie tak szybko, że można to już teraz podciągnąć. No chyba że wszyscy wokół mnie się mylą, co byłoby bardzo pożądane. Póki co mylą się w różnych kwestiach, na temat których usilnie się wymądrzają od kilku miesięcy, co bardzo dobrze rokuje na przyszłość.

Obiektywną i niepodważalną prawdą jest natomiast to, że zasnęłam wczoraj na nowym Bondzie. 
No szlag by to trafił.

sobota, 6 lutego 2016

Zgadnij, co mi przypomina błękit nieba nad głowami

Zna już tyle ślepych ulic, żyje by poznawać nowe 
Wargi pieką od zgryzoty, po omacku parzy dłonie 
Liniom twarzy brak wyrazu, aby stworzyć pełne zdanie 
By nie zadać sobie bólu na odwyku od kochania 

Czy to twój nowy plan? Nie dałeś jej zbyt dużo szans 
W oczy wiatr, a w domu lęk 
Słomiany dach, grad i deszcz 
I teraz stoi tu, patrzy na ruiny swoich snów 

Anioł stróż złamanym skrzydłem zbił różowe okulary 
Szary koniec peletonu marzy również o wygranej 

Gdzie są? 
Gdzie są jej marzenia? 
Podobno możesz wszystko, więc pokaż co tam chowasz w dłoniach. 

Przypomniał mi się dziś, całkowicie przypadkiem, fragment mojego życia. Zabolało mnie serce z tęsknoty, ale tęsknota za tym jest niczym, w porównaniu ze skojarzeniami, które wywołują we mnie niektóre piosenki. 

Na szczęście takie sceny w marnych serialach, kiedy w najbardziej kluczowym momencie dzwoni telefon, nie są akurat wcale takie nierealne. Choć należą do zdecydowanej mniejszości wszystkich scen.