czwartek, 12 września 2013

Z cyklu: mam tyle do napisania, że muszę to rozłożyć na trzy notki...

...w jednym dniu. Słynne prawo Murphy'ego głosi, że jest to dzień, który zapowiada późniejsze nieuniknione tygodniowe (lub miesięczne) przestoje. Skorzystam zatem z przywilejów dnia pierwszego i zaspokoję mój słowotok.

Ostatnio Koleżanka z Pracy zapytała mnie kilkakrotnie, kiedy idziemy na (kolejne już, mówiąc ściśle: drugie) piwo. Pójście z nią na piwo nie uśmiechało mi się z kilku powodów, a jak powszechnie wiadomo, nie należę do osób, które szukają powodów do niewychodzenia na piwo. Do powodów tych zaliczały się następujące fakty:

Fakt nr 1: następnego dnia któraś z nas będzie musiała iść do pracy na 10 godzin, niezależnie od tego, w jakim dniu tygodnia nasze posiedzenie się odbędzie (powód najmniej ważny);

Fakt nr 2: nie mam czasu spotkać się z kilkoma osobami, z którymi wolałabym się zobaczyć w pierwszej kolejności. Wyjście z KzP na ten stan rzeczy nie wpłynęłoby co prawda w żaden sposób, ale mogłoby zwiększyć wypływające z niego frustracje (powód trochę ważniejszy, ale nie tak, jak fakt nr 3);

Fakt nr 3: Koleżanka... Hm. Ujmując subtelnie i delikatnie: dobrze się z nią pracuje i jest w porządku, ale nie nadajemy na tych samych falach w zakresie światopoglądu, potrzeb i wartości dnia codziennego. Innymi słowy: jest absolutnie normalna ;-) Powód, jak łatwo się domyślić (oraz jak już wspomniałam) najważniejszy.

Na szczęście KzP zaproponowała, że możemy pójść na kręgle. Oznaczało to wymaganą większą ilość osób (alleluja!), a że posiada ona towarzystwo w postaci męża, zabranie ze sobą M. było całkowicie uzasadnioną i trafioną decyzją. M. z pewnością miałby mnóstwo obiekcji do owych planów, na szczęście wyżej wymienione kręgle dały radę przekonać go do wyjścia skuteczniej niż towarzystwo moje czy też (mam nadzieję) KzP lub tym bardziej (!) jej męża.

I tak oto w poniedziałek stawiliśmy się wszyscy w pewnej obskurnej, nieprzyjaznej (moim zdaniem) i pustej (obiektywnie, z okazji poniedziałku) kręgielni. W kręgle graliśmy pełne dwie godziny, kolejną spędziliśmy na rozmowie, traktującej głównie o pracy, wakacjach i tym podobnych nudach. W końcu, kiedy było już wystarczająco późno, żeby cała trójca dała radę zmęczyć ostatnie piwo, rozeszliśmy się do domów.

Kiedy wracaliśmy, M. zaczął się nagle śmiać w samochodzie. Pytam, o co chodzi, a on mi na to, że "znajomych to mam po chuju" :)))) A potem rozmawialiśmy o nich przez prawie godzinę.

Wnioski z tej fascynującej historii są następujące:

1. Dobrze jest mieć kogoś, z kim po takim-sobie wieczorze można iść nabyć pizzę i piwo, na które patrzyło się przez trzy godziny jak sroka w kość, bo ktoś musi wrócić samochodem.

2. Muszę znaleźć dobrą wymówkę na następny raz. Jakąś ciążę albo alkoholizm, wszystko jedno. Trzeciego piwa nie zniosę, zwłaszcza, jeśli będę tylko na nie patrzeć...

3. To smutne, że czasem głupie konwenanse każą robić rzeczy, których się nie chce robić, ale wypada je robić.  Jakkolwiek brzmi składnia i logika tego zdania.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz