Holenderskie sery, wino, film. Naleśniki, piwo, Ranczo, na które przecież tak długo czekałam. Kolejny spokojny dzień w pracy, kolejny kretyński sen. Kolejna rozmowa z kimś mniej lub bardziej obcym. Blizna a la Harry Potter na policzku, pamiątka po obcinaniu kotu pazurów. Kolejna wycieczka w nieznane i kolejny plan na następną wycieczkę. Moja absolutnie pierwsza licencja na wirtualne rajdy :) i mnóstwo uśmiechów, czasem smutnych.
I nic z tego wszystkiego dziś nie cieszy. Bo samoświadomość jest okrutna, a moralniak nie daje żyć.
Jestem zjebana fabrycznie. I nic tego nie zmieni. Zastrzelcie mnie, błagam.