czwartek, 18 grudnia 2014

Lekko marudząco, z pozytywną końcówką

Ja wiem, że w specyficznych sytuacjach dni mogą się mylić. Że kiedy oprócz soboty i niedzieli wolny jeszcze jeszcze poniedziałek, to cały tydzień się przestawia. Że kiedy w środku tygodnia wypada święto albo urlop, to system funkcjonowania wywraca się do góry nogami i już ciężko odgadnąć, jaki dziś jest dzień. 

Wiem, naprawdę wiem. Problem w tym, że cała ta wiedza nie pomaga mi w zdobyciu odpowiedzi na jedno pytanie: Dlaczego od mniej więcej miesiąca, niezależnie od wszystkiego, każdego dnia wstaję i żyję w przeświadczeniu, że jest już piątek?... :)

Na szczęście niebawem moje piątkomyślenie będzie całkowicie uzasadnione, bo szykuje się dużo czasu na pełnię regeneracji.

***

Im dłużej pracuję w szeroko pojętej obsłudze klienta, tym bardziej uświadamiam sobie, że większość ludzi pozamieniała się na mózgi z ośmiornicą. A w okresie przedświątecznym nawet ci, którzy jeszcze do tej pory nic ze swoimi mózgami nie zrobili, teraz posprzedawali je chyba celem wymiany na karpia. Od poniedziałku stykam się z takim poziomem debilizmu, że notorycznie skrobię pazurami po biurku z irytacji. Byle do stycznia. Przez całą końcówkę grudnia co prawda nie będzie lepiej, bo perspektywa rodzinnych spotkań wyjątkowo mnie w tym roku przeraża, no ale to przynajmniej jakaś odmiana.

Tyle z marudzenia. Z rzeczy pozytywnych: przyjechałam sobie dzisiaj do pracy samochodem i możliwość nie patrzenia na dziada o komunistycznej mentalności, prowadzącego równie komunistyczny autobus, jest absolutnie cudownym zjawiskiem! Oraz:
  • wyjątkowo sprawnie udało nam się uporać z prezentami,
  • mamy w planach remont mieszkania w najbliższym czasie i udało mi się dyplomatycznie przemycić mój typ koloru (jako genialny pomysł M., rzecz jasna),
  • zdobyłam nowe-nie-za-ciasne buty do pracy,
  • byłam na jednym z najlepszych koncertów w moim życiu,
  • w oknach wiszą już nowe rolety,
  • mam fajną nową koleżankę z pracy,
  • i cudownie żulerską służbową wigilijkę za sobą,
  • kupiłam M. prezent, który mu się spodoba i ta świadomość cieszy mnie bardziej niż prezent dla mnie, spoczywający za sofą,
  • wczoraj, używając mojej mega silnej woli, powstrzymałam się od zajrzenia za sofę, mimo że byłam sama w domu,
  • piszą o mnie w gazetach :D
I żeby mi nikt nigdy więcej nie próbował mówić, że nie cieszę się drobnymi rzeczami!


piątek, 14 listopada 2014

Zabawne, ale

Ile spała nie wie nikt
kolejne wiosny omijały ją
Tyle nocy, tyle dni
nie było jej dla świata

Odkąd rzucił na nią czar
zapomniała kim naprawdę jest
Dzisiaj budzi się
a ja śpiewam jej

Płacz, płacz...
Niech popłyną strumieniami Twoje łzy
Płacz, płacz...
za te wszystkie noce, za te wszystkie dni
Płacz, płacz...
w słonym deszczu obmyj oczy z resztek snu
Już dobrze jest, dobrze już...

Teraz sama dziwi się
jak tak mogła przespać życia pół
Co takiego było w nim
że nic nie chciała więcej?

Trzy sukienki, kilka zdjęć -
to wszystko, co dziś ma z miłości tej
Oto budzi się
a ja śpiewam jej

***

Nie chcę jechać na trzy dni do pierdolonej Łodzi.
Nie chcę nie chcę nie chcę
Nie chcę.


Tyle z mojego komentarza do tego wszystkiego.

czwartek, 16 października 2014

Wczoraj

M.: - Idziemy tam do pokoju, oglądać TV?
A.: - Po co już? 1 z 10 jest za pół godziny.
M.: - Ale zaraz będą Wiadomości... Dowiemy się, co nowego u górników.
A.: - Ale mnie nie interesuje, co u nich nowego. W dodatku mają kretyńską nazwę.
M.: - ?
A.: - No bo oni zjeżdżają na dół, to dlaczego górnicy, a nie dolnicy? To nielogiczne.
M. (po namyśle): - No... racja. No to dlaczego tak jest? Skąd się to wzięło?
A.: - Nie wiem... pewnie z tego samego miejsca, co Zetka*...

***

Lubię blogi.
Gdybym mogła, szlajałabym się po blogach cały dzień.
Nie lubię pracy.
Jak się zwolnię, to będę się szlajała po blogach. 
Cały dzień.



* Zetka - tragicznie jeżdżąca linia autobusowa międzymiastowa, teoretycznie dla pracowników, praktycznie: dla zdesperowanych.

poniedziałek, 6 października 2014

Słowo na niedzielę

Ee... no właśnie, na poniedziałek.

Tak sobie siedzę i myślę, że ktoś, kto próbował uskutecznić panujący system pracy i wypoczynku oraz cały harmonogram tygodnia, nieźle nas wyjebał na plecy z tymi weekendami.

Tadaaaam.


Jak wiadomo nie był to bóg, bo wtedy tylko siódmy dzień byłby wolny. A że nic nie jest oczywiste, bo z tymi weekendami nigdy nic nie wiadomo, to mamy tu ostateczny dowód na nieistnienie boga.

Niestety, mimo pięknej filozoficzno-sakralnej otoczki, głównie chodziło mi o to pierwsze, czyli, podsumowując: sobota i niedziela są uwłaczająco niesprawiedliwie za krótkie, nieproporcjonalnie do pozostałych pięciu koleżanek i kolegów.

Amen.

piątek, 26 września 2014

Z przemyśleń dnia codziennego: Wszyscy jesteśmy hipokrytami.

Z przemyśleń dnia dzisiejszego: Ciekawe, czy istnieje coś takiego, jak "dzień codzienny" i "dzień dzisiejszy".
Odpowiedź na te pytania jest zapewne bardzo ciekawa, ale w obliczu tego, jak mnie wszystko boli dzisiaj, nie ma większego znaczenia.

Byle do jutra i do tej cholernej wódki.

poniedziałek, 22 września 2014

Fermentują się frustracje

Czytam nową, trochę irytującą Bridget. Mimo wszystko wciągającą, ale ja nie o tym. Bridget jest już stara, jak zawsze pieprzy o wadze, a raczej nadwadze, i założyła sobie konto na Twitterze. Wszystko pięknie, ale oprócz pieprzenia o (nad)wadze, pieprzy dodatkowo o braku osób śledzących ją na rzeczonym Twitterze. Wszystko to nie ma absolutnie żadnego znaczenia, ale przypomniało mi się, kiedy weszłam dzisiaj na Facebooka, zobaczyłam milionową osobę, która wrzuciła listę swoich ulubionych książek, bo została nominowana w głupim łańcuszku i pomyślałam sobie:

DLACZEGO KURWA NIKT NIE PYTA MNIE O LISTĘ MOICH ULUBIONYCH KSIĄŻEK?

Dlaczego, no?!
Czy ja się ludziom nie kojarzę z osobą czytającą książki?
Ja, absolwentka polonistyki, która jako dziecko siedziała zamknięta w domu, bez kontaktu z rówieśnikami, i czytała?
Albo może boją się zapytać? Bo boją się, jakie tytuły bym wymieniła? I że miałyby jakiś związek z jedzeniem kotów żywcem?
Albo nikt o mnie nie pamięta?
A co, jeśli jedyny łańcuszek, do którego by mnie zapraszali, to łańcuszek z poleceniem "Stwórz listę dziesięciu ulubionych piw"?
Albo, że nawet do takiego łańcuszka nikt by mnie nie zaprosił?

Przerażające.

Nie wiem, co mam zrobić w tej sytuacji, ale może:
Poprosić Rudą, żeby zaprosiła mnie do łańcuszka (do którego jej chyba też nikt nie zaprosił, bo jej poziom popularności najwyraźniej jest równy mojemu)?
Czy poprosić M., żeby w ramach solidarności zaprosił mnie do łańcuszka (w którego autentyczność, tzn. tego zaproszenia, nikt nie uwierzy, bo nikt się po M. nie spodziewa łańcuszków, zresztą prawdopodobnie z tego powodu nikt go również do niego nie zaprosił)?
Albo może poprosić kogoś, kto już wrzucił swoją listę, żeby zedytował treść i doczepił mnie do swoich nominowanych (co byłoby najbardziej ponurą, upokarzającą, żałosną rzeczą na świecie)?
Albo usunąć konto na Facebooku? :-)

No nie wiem, nie wiem.

Ale to nic, w sobotę idę na wesele. Nie będzie tam prawdopodobnie nikogo, z kim mogłabym porozmawiać, a tym bardziej porozmawiać na intelektualne tematy, zwłaszcza dotyczące listy ulubionych książek. Za to będzie wódka. 

Tym oto alkoholicznym, ale pozytywnym, akcentem zakończę moje intelektualne i literackie dywagacje i pozbieram się z pracy do domu, po czym potłukę się przez kolejną godzinę fantastycznym autobusem linii 102, który jeździ, jakby kierowca cierpiał na ciężką depresję albo zwiotczałość mięśni i nie miał siły wcisnąć gazu. I będę, uwaga, uwaga, CZYTAĆ KSIĄŻKĘ, na przekór wszystkim, którzy nie chcą mnie nominować do łańcuszka, a właściwie do łańcuszków, żadnych, czy tam nawet wszystkich.

A jutro, jak na złość, stworzę pełną listę dziesięciu moich ulubionych książek wraz z obszernymi objaśnieniami i uzasadnieniami wyboru i wrzucę sobie tutaj, po czym sama sobie ten post skomentuję, bo nikt inny nie zrobi tego na pewno, gdyż popularność moja i mojego bloga jest porównywalna do konta na Twitterze Bridget Jones oraz książki o Bridget i jej Twitterze (ale to ostatnie, to może i lepiej). 

(Posłowie: Oczywiście, dla tych, co mnie nie kojarzą, a wejdą tu z bliżej niewyjaśnionych przyczyn, dodam dla formalności, że cała wypowiedź miała charakter czysto ironiczny i nie, nie zamierzam zupełnie przypadkiem wypaść przez balkon z powodu łańcuszka. Zwłaszcza że nie mam balkonu.)

środa, 3 września 2014

Środa minie, tydzień zginie!

Gdyby niektórzy moi znajomi wiedzieli, jakie role przyjmują w moich najbardziej kretyńskich snach, to chyba szybko skasowaliby mój numer telefonu. Do czołówki ostatnich dni należy nowo nabyta małżonka kolegi-kolegi (w sumie średnio znajoma, co pozwala uniknąć krępujących sytuacji z usuwaniem kontaktu), która pewnej nocy za pośrednictwem moich sennych fantazji okazała się być w ciąży. Niestety, z ostatecznych ustaleń wynikało, że nie jest to dziecko kolegi-kolegi, ponieważ ożenił się on z Marzeną celem uczynienia z niej surogatki. Nowożeńcom z tego miejsca serdecznie gratuluję i życzę owocnego pożycia.

Innym przykładem jest dość bliska niegdyś moja koleżanka, która z racji rozluźnienia kontaktów również może już nie być posiadaczką mojego numeru telefonu, ale nie sądziłam jak dotąd, że jest to powód do całkowitego unicestwienia. Scenariusz mojego snu sprzed kilku dni przedstawiał ją natomiast nie tylko jako osobę przebywającą na stałe w szpitalu psychiatrycznym, ale również jako moją niedoszłą (jak wnioskuję) morderczynię. I kto tu jest psychiczny?

Także strzeżcie się i zastanówcie dobrze, czy nie lepiej zawczasu usunąć mnie ze znajomych na Facebooku.

Z nowości: nowa praca nie jest taka zła, jak wydawało mi się na początku, lub też jeszcze nie zaczęła być zła, co okaże się, kiedy początek minie całkowicie. Albo po jutrzejszym teście, do którego powinnam się właśnie uczyć, ale piszę notkę. Pewne rzeczy się nie zmieniają.

Dostałam ostatnio zlecenie, które z okazji braku czasu musiałam porzucić, nad czym ubolewam. Brak czasu wynika z faktu, że jadę na Rajd Wisły, potem idę na wesele, a w międzyczasie tłukę się codziennie godzinę do pracy w jedną, a potem w drugą stronę. Moje ubolewanie wynika natomiast z faktu, że jestem pracoholiczką o wygórowanych ambicjach. Lub też, bliżej prawdy, że wolałabym robić takie rzeczy, niż tkwić w nie swojej branży, z której coraz trudniej będzie się wykaraskać. Największy, absolutnie największy, paradoks mojego życia staje się codziennością. Mimo to miło jest po niecałym miesiącu mieć świadomość, że zalicza się same pochwały od nowego szefa (i że ryczało się na zapleczu tylko raz).  

Podsumowując: nie licząc depresyjnych opisów, których wysłuchuję notorycznie od pewnych osób i po których mam ochotę się położyć i poczekać na śmierć; tego, że zasypiam (równie notorycznie) na wszystkich filmach i serialach, które bardzo chcę obejrzeć z M. wieczorem po powrocie z pracy, ale oczy same mi się zamykają; cholernego szkolenia, na które wysyłają mnie do Łodzi w przyszłym tygodniu, a na które nie chcę (bardzo!) jechać; oraz drobnego szczegółu w postaci czekającej mnie wkrótce zmiany stanu cywilnego na "wdowa" (a wszystko z winy mojego upartego jak osioł męża, który wybiera się w cholerne Rysy); jest naprawdę, naprawdę zabawnie.

wtorek, 5 sierpnia 2014

A dzisiaj

ktoś mi mówi, że się zmieniam, a później, że ślicznie wyglądam.

Drugi dzień w nowej, beznadziejnej pracy.
Szukam sobie swojego laptopa.

Siedzę sama, w ciemnym, pustym pokoju, choć wolałabym pod innym adresem.

Znów wszystko wraca do normy. Powoli, jeszcze chwila i znów wszystko będzie dobrze.
I tylko moje.

wtorek, 8 lipca 2014

Majaczenie takie


Wiecie, co oznacza hasło: "rzuca ciebie jak kota po tyfusie"?


...
Mieć delirę :-)
by Miejski słownik slangu i mowy potocznej 

Nigdy w życiu bym na to nie wpadła. Jak zresztą na miliard innych rzeczy, na które, gdybym wpadła kiedyś, to dzisiaj byłoby mi proporcjonalnie o miliard łatwiej, jeśli rozumiecie o co mi chodzi. A pewnie nie wiecie, bo nawet ja do końca nie wiem. Jest jakoś 9.00, a na moim zegarku w komputerze uparcie 21:12 (i wciąż wtorek). Gdyby ktoś chciał wehikuł czasu, chętnie oddam ten sprzęt za nowy, normalnie trzymający czas.


czwartek, 26 czerwca 2014

Na tytuł też nie mam pomysłu

Ponieważ mam ogromną potrzebę pisania, a niekoniecznie mam temat, będzie to notka o niczym.

Głupie WO urządzają bezpłatny staż. Haha. W komentarzu pod informacją o tymże stażu, jeden koleś zapytał, czy trzeba będzie pisać Listy do Redakcji. Bardzo trafne pytanie. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że nie lubię WO. I że nawet, gdybym miała dwa miesiące czasu na bezpłatny staż, to i tak nie poszłabym do WO.

Chociaż właściwie... czas mam. No dobra, to gdybym nie musiała celem odbycia takiego stażu przebywać przez te dwa miesiące w Warszawie, to może bym poszła. Tzn. łaskawie zgodziłabym się MOŻE, żeby mnie tam wzięli. ;)

A propos Warszawy, dwutygodniowe szkolenie z zakresu bankowości, które mam w ewentualnej perspektywie, też mnie nie kręci. Ani Warszawa. Jeszcze jakby mi w Krakowie je zrobili... to przynajmniej wiedziałabym, gdzie co jest, a i paru znajomych by się znalazło na poszkoleniowe piwo. Chociaż, jak powszechnie wiadomo, nie cierpię Krakowa.

Póki co, jadę do Katowic. Jutro. Na rozmowę. Katowice lubię zdecydowanie najbardziej z wymienionych tu polskich miast, oraz najbardziej się w nich gubię. 

Kolejnym polskim miastem, o którym jeszcze nie wspomniałam, są Międzyzdroje. Z których wróciliśmy w niedzielę. I które okazały się naprawdę zacne, jak na nadmorską miejscowość turystyczną, bo zakładałam wszechobecną komercję i megatłumy. Na szczęście byliśmy tam poza sezonem, co trochę tłumaczy brak tych ostatnich. I zjedliśmy rybkę, i rozpaliliśmy sobie ognisko, i zaliczyliśmy kilka plenerów, i tylko w morzu się nie wykąpaliśmy, nad czym ubolewam. Ale trudno.

Z przemyśleń ogólnych: bezrobocie to dziwny stan. Z jednej strony taki trochę bezsensowny, a z drugiej - daje tyle możliwości na zmiany... Tak, to było odkrycie roku.

Spotkałam wczoraj moją ulubioną parę: byłą bliską koleżankę oraz moją byłą największą miłość. Na moje nieszczęście miałam do autobusu jeszcze parę minut, a im najwyraźniej bardzo się nudziło, więc podeszli i zagadali. Fascynująca była to doprawdy rozmowa. To takie zabawne uczucie spotkać kogoś, z kim spędziło się kawał życia, a potem kompletnie nic nie poczuć. 

W zasadzie w ogóle mało czuję ostatnio. Aktualnie poza kacem, bo wieczorne wyjścia do Modrzewiany z Parówą nie kończą się zwykle za dobrze.

I tą oto informacją zakończę moje dzisiejsze dywagacje, chociaż mam pełną świadomość, że to co napisałam kompletnie nie trzyma się kupy i nie powinno krążyć po internetach.

piątek, 30 maja 2014

Na bezrybiu i rak ryba

Podświadomie bałam się tego dnia. Od samego początku. Wierzyłam, że nie przyjdzie, tłumiłam to tak długo. Aż nagle coś pękło.

Uprasza się o łaskawe nieśnienie mi się po nocach. Zlituj się, błagam. Bo naprawdę zaczyna mnie to wykańczać. Dziś zrobiłam sobie małą psychoanalizę. Wszystko wiem, wiem dlaczego, wiem, że jestem sobie winna w co najmniej 50%. Ale odejdź, cholerna maro, odejdź, zanim mi nerwy puszczą i zrobię coś durnego.  

***

Pamiętam, jak przyszłam tu po raz pierwszy. Ten ścisk w żołądku i całkowity paraliż. Pamiętam w zasadzie każdy dzień, który tu spędziłam, tyle rozmów, chwil, dylematów, czasem radości, czasem stresu. Cholerny kawałek mojego życia.

Dzisiaj wyjdę stąd, nie żegnając się z nikim, bo nikt tu nie jest moim kolegą z pracy. Nie wiem, co będzie dalej. Panika mi się włączyła wczoraj i nie chce iść, sprawdzić, czy jej nie ma może na zewnątrz, nawet na chwilę.

Całe szczęście, że nie jestem sama.

 I to tyle w zakresie zmian oraz w zakresie stałości w sumie też.
________________________

To twój los
Zatrzymany w biegu kadr
Martwe morze stoi wokół nas
I nadziei brak na wiatr

Jeśli pośród naszych
Gwiezdnych dróg
Pośród nieskończonych tras
Gdzieś istnieje jeden
Wieczny Bóg
To na imię ma on Czas

Ta, jeszcze oczywiście ten kawałek musiał mi się wkręcić. Żeby było jeszcze fajniej.

piątek, 23 maja 2014

przez głupi błąd

„Się porobiło, już nie dzielimy razem ławki, choć kiedyś byliśmy jak szlugi z jednej paczki."

tyle rzeczy
tyle wspomnień
tyle miejsc
tyle szans
tylu ludzi
tyle zdarzeń

aż pewnego dnia wychodzisz z domu i

cholerny koleś z balkonikiem
cholerne słońce
cholerna sieć

chyba mi hormony dzisiaj się zabijają w środku 

czwartek, 15 maja 2014

Ktoś mnie zapytał ostatnio, w ilu procentach jestem szczęśliwa.
Odpowiedziałam, że w 85, w porywach do 90% w lepsze dni.

I tak, właśnie tak jest.

Na te pozostałe 10% składają się tylko frustracje i bardzo smutne obserwacje, z którymi niestety nic nie da się zrobić.

Ostatnio uświadomiłam sobie, że jak niektóre kobiety kolekcjonują buty, tak ja chomikuję dziesiątki par kolczyków i wszystkie od zarania dziejów torebki, czy je jeszcze noszę, czy nie; czy są znoszone, czy nie; czy da się ich jeszcze używać, czy nie. Mieszkania mi zabraknie, jak tak dalej pójdzie, bo ostatnio dorobiłam się kolejnej. :)

Za miesiąc długi weekend, za dwa miesiące wakacje. Jest na co czekać. Na razie pobrali mi odciski palców i czekam na paszport.

"Ma krótkie i szalone linie papilarne,
nosi obcisłe dżinsy, pali popularne.
Wokół niej gęstnieje tłum"

sobota, 10 maja 2014

Święty Józefie...

Mówiłam już, że jestem chyba jedyną osobą na świecie, która woli chodzić do dentysty niż do fryzjera?
Że się boję fryzjerów panicznie?
Że się duszę ze stresu, siedząc na tych ich fotelach przykryta tą peleryną i dostaję klaustrofobii?
I że mam nerwobóle i ataki paniki? I oczy mnie bolą od nożyczek przejeżdżających przed twarzą.

Nienawidzę fryzjerów. Od zawsze.

Strasznie dzisiaj zazdroszczę ludziom różnych rzeczy. Ale pewnie do jutra mi przejdzie.


czwartek, 27 marca 2014

Ej no

Holenderskie sery, wino, film. Naleśniki, piwo, Ranczo, na które przecież tak długo czekałam. Kolejny spokojny dzień w pracy, kolejny kretyński sen. Kolejna rozmowa z kimś mniej lub bardziej obcym. Blizna a la Harry Potter na policzku, pamiątka po obcinaniu kotu pazurów. Kolejna wycieczka w nieznane i kolejny plan na następną wycieczkę. Moja absolutnie pierwsza licencja na wirtualne rajdy :) i mnóstwo uśmiechów, czasem smutnych.

I nic z tego wszystkiego dziś nie cieszy. Bo samoświadomość jest okrutna, a moralniak nie daje żyć.

Jestem zjebana fabrycznie. I nic tego nie zmieni. Zastrzelcie mnie, błagam.


czwartek, 13 marca 2014

Nie ma o czym pisać i nie ma o czym śpiewać

Prawie rok temu uśpiłam w sobie bestię. Chociaż wtedy myślałam, że ona po prostu uciekła.
Nie łudźcie się, bestie nie uciekają same. Kiedy się budzą, rozpieprzają wszystko jednym machnięciem łapy.
  
Cierpię na przewlekłe przesilenie wiosenne. Miliard myśli krąży mi po mózgu, palę z G. fajkę za fajką w przerwach w pracy. W poniedziałek mam urodziny, no i co?

i nawet nie jest dziwne, że wrogów się boję mniej
bardziej przyjaciół

czwartek, 20 lutego 2014

Takie różne, różniste

Plączą mi się trochę literki, bo wczoraj wieczorem pojechaliśmy na piłkarzyki. Na wiadome darmowe piłkarzyki do wiadomego studenckiego baru, z powiedzmy że tanim piwem, na wiadomą ilość tego piwa. Czyli dla formalności dodajmy, dla mnie dużą. I tak mi się stare czasy przypomniały, kiedy takie wypady były na porządku (co)dziennym. A dziś są trochę rzadsze i w trochę innych konfiguracjach i składach, no ale cóż. Nie są gorsze. Może lepsze nie są, ale gorsze też na pewno nie, więc kij im w oko (tym których nie ma, a nie wypadom, rzecz jasna). I tyle ze smętymentów. 

A z niesmętymentów:

Za dwa tygodnie Bieszczady! I rajd i Przeworsk i krzesełka musimy sobie kupić. I kalosze moje piękne czerwone, które wczoraj przyszły pocztą. I browar w plenerze, bez znaczenia, jaka będzie pogoda, tradycję trzeba pielęgnować.

A jutro koncert.

A wczoraj się poryczałam z permanentnego szczęścia i ze wzruszenia po jednym głupim sms-ie, złożonym z (dosłownie) dwóch słów.

I mimo że kac mnie męczy od rana i serce kłuje od fajek, to i tak jest obrzydliwie dobrze.
(Co nieuchronnie oznacza, że zaraz coś pierdolnie z wielkim hukiem ;D)

środa, 12 lutego 2014

Tak, wpisywanie tytułów też mnie wkurza

Czy ktoś mógłby mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego mnie ostatnio tak strasznie STRASZLIWIE wszystko doprowadza do szału?!

Na jakąś jogę muszę się chyba zapisać, bo melisa nie pomaga na moje nerwy. Poziom irytacji mam podniesiony do prawie maksimum, prawie przez cały czas. A ja naprawdę wolałabym być oazą spokoju i opanowania, jak nie przymierzając M. A im bardziej się staram, tym mniej mi to wychodzi. Ech.

I tak sobie myślę, że wolę być smutna, niż zła. Smutek jest taki bezpieczny.

Edit (bo mi się przypomniało):
Odnalazłam za to tę osobę, o której pisałam ostatnio. Całkiem przypadkiem, robiąc porządki na dysku zewnętrznym, natknęłam się na plik ze starymi sms-ami, więc wyszperałam jej numer. Raz w życiu mój cholerny sentymentalizm, na który tak wiecznie klnę, na coś się przydał. Życie bywa przewrotne, Alleluja.

środa, 5 lutego 2014

jestem największą masochistką na świecie

http://www.youtube.com/watch?v=AXmA2fGcMpk

Ktoś jeszcze to oglądał, czy tylko ja? Bo jak rozmawiam z ludźmi, to odnoszę wrażenie, że wychowałam się na innej planecie.

W każdym razie Sara to bajka mojego dzieciństwa. I tak bardzo chciałam ją obejrzeć, przeszukałam parę lat temu cały internet wzdłuż i wszerz i nic. W końcu wczoraj znalazłam pięć odcinków. O pięć za dużo. Obejrzałam jeden dziś rano i od godziny siedzę i ryczę. Ale przecież płakać chciało mi się już od samej tej początkowej piosenki... I to nawet nie chodzi o to, że pieniądze rządzą światem i że ludzie są straszni. Chodzi o to, że Sara i Lotta i panna Minchin i Becky i szczur Mel i domek dla lalek i lalka Emilka i poduszeczka na igły... no po prostu nic mi się bardziej nie kojarzy z tym, jak po przedszkolu szłam z rodzicami na huśtawki w takich różowych lakierkach (tak, tak) i na lody i wracaliśmy na tę bajkę. Z tamtą dziewczynką w różowych lakierkach łączy mnie dzisiaj tylko ten cholerny sentymentalizm, którego tak bardzo nienawidzę, a najwyraźniej musiałam stać po niego w kolejce długości tych PRL-owskich, skoro tak obficie mnie nim obdarzono.

Powinnam się leczyć, nawet kot patrzy na mnie jak na kretynkę. I pomyśleć, że chciałam, żeby M. poszukał mi tego na torrentach i ściągnął. Całe szczęście na hasło Sara, mała księżniczka wyskakują same pornole. Gdyby rzeczywiście dało się to stamtąd ściągnąć, jeszcze przyszłoby mi do głowy włączyć to przy nim. No widział mnie miliardy razy zapłakaną, ale ten powód naprawdę przebija kretyńskością wszystkie pozostałe.

wtorek, 28 stycznia 2014

jesteśmy żywą rtęcią

Siedzę w pracy, mam dwukolorowe paznokcie, dziwny nastrój i miliard myśli w głowie, a na głowie moje włosy totalnie nie chcą się układać.

Naprawdę dziwny dzień. Wszystko mnie dzisiaj od rana strasznie bawi, a parę innych rzeczy smuci, ale usilnie próbuję wyzbyć się analitycznego myślenia. Tak ogólnie na zawsze, bo odkrywam, że jest bardziej destrukcyjne niż mi się do niedawna wydawało.

Trochę mi słabo, jak zawsze ostatnio. I w ogóle nie pamiętam dnia, w którym czułam się nie słabo. Powinnam chyba siedzieć pod kroplówką. 

A i tak jest fajnie po wczorajszym wieczorze. Tak fajnie, że na wszelki wypadek wolę się z tego nie cieszyć.

czwartek, 23 stycznia 2014

Wiemy dobrze, o co toczy się gra i wzrokiem szukamy się częściej


Ledwo zdążyłam powiedzieć komuś ostatnio, że szukam kontaktu z osobą, której nie widziałam od bardzo dawna, a tu dziś rano dostaję smsa od kogoś innego, z kim też nie rozmawiałam latami już (!). Dziwny klimat. A już najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że w kilku zdaniach można streścić większość swojego życia na przestrzeni tylu miesięcy. A jednocześnie to streszczenie jest takie proste, łopatologiczne, a przecież o tym samym mogłabym równie dobrze napisać cały elaborat. Taki tam paradoks.

W zasadzie cieszę się, że się odezwała. Myślałam o tym, czy chcę się z nią spotkać, choć pewnie nic by z tego nie wyszło, jak zawsze z umawiania się z nią. I chyba nie chcę. Jest w ciąży, tyle się pozmieniało, ciekawi mnie, jak wyglądałoby to spotkanie, ale... po namyśle chyba naprawdę nie chcę. Ale dzisiaj przez kilka chwil, wymieniając z nią te smsy, poczułam się znowu jak ta dziewczynka w ostatniej ławce na matematyce. 

I strasznie mnie to bawi.


U Senatora wielki bal
Tańczą wszyscy i znają się wszyscy
Jest już ponad tysiąc par
Pięknie gra znajoma melodia
Na sali od nas jest tu trzech - Łysy, ja i Anka
Mamy ukrytą dobrze broń
Mamy zaciśnięte gardła


A kuzynowi M., u którego byliśmy na weselu pół roku przed naszym, urodziło się dziecko. Mam tylko nadzieję, że jednak nie jest to jakieś znamienne. ;)